
Ledwo zdążyliśmy z tą kozią przeprowadzką! Wczoraj, wieczorkiem Tuptusia okociła się. Mamy o dwie śliczne, malusieńkie kózki więcej! Okociła się całkowicie samodzielnie, nic jej nie musieliśmy pomagać. Jak sobie wspomnę na kłopoty jakie mieliśmy z Nutką i z Cypisem, to wierzyć mi się nie chce, że tak bezproblemowo może przebiegać kozi poród. Nie zabeczała nawet głośniej i wszystko nie trwało dłużej niż jakąś godzinę. Tyle czasu mogło minąć pomiędzy moją wizytą na kozim wybiegu, a tym jak mój mąż wrócił z pracy i poszedł z chlebusiem do kóz. Tuptusia tylko co musiała się okocić, bo jeszcze nawet nie zdążyła maluszki wylizać. Urodziła je na dworze, koło stajenki. Mąż przeniósł kózki do środka, a ona zaraz pobiegła za nimi. I jak zaczęła je czyścić! Lizała miejsce przy miejscu, na zmianę raz jednego malucha, a zaraz drugiego. Cały czas coś do nich pomekiwała, a one odpowiadały jej od czasu do czasu cieniusieńkimi głosikami, jakby kociaki miauczały. Nie minęła nawet godzina i kózki zaczęły stawać na nogi. Wyglądało to troszeczkę nieporadnie, kiwały się tak jakby miały upaść, jednak nie! Dzielnie stały na czterech kopytkach. Mama w tym czasie kończyła ich toaletę. A one zaczęły szukać cycuszków z mlekiem. Bezbłędnie kierowały się w stronę wymion, ale Tuptusia nie pozwalała im jeszcze doić się. Minęło następne pół godziny i mama uznała, że pora na pierwsze karmienie.... Czytaj więcej→