Zwierzaki

Tuptusia zostaje mamą.

Tuptusiowe potomstwo

Ledwo zdążyliśmy z tą kozią przeprowadzką!
Wczoraj, wieczorkiem Tuptusia okociła się. Mamy o dwie śliczne, malusieńkie kózki więcej!
Okociła się całkowicie samodzielnie, nic jej nie musieliśmy pomagać. Jak sobie wspomnę na kłopoty jakie mieliśmy z Nutką i z Cypisem, to wierzyć mi się nie chce, że tak bezproblemowo może przebiegać kozi poród.
Nie zabeczała nawet głośniej i wszystko nie trwało dłużej niż jakąś godzinę. Tyle czasu mogło minąć pomiędzy moją wizytą na kozim wybiegu, a tym jak mój mąż wrócił z pracy i poszedł z chlebusiem do kóz.
Tuptusia tylko co musiała się okocić, bo jeszcze nawet nie zdążyła maluszki wylizać. Urodziła je na dworze, koło stajenki. Mąż przeniósł kózki do środka, a ona zaraz pobiegła za nimi. I jak zaczęła je czyścić! Lizała miejsce przy miejscu, na zmianę raz jednego malucha, a zaraz drugiego. Cały czas coś do nich pomekiwała, a one odpowiadały jej od czasu do czasu cieniusieńkimi głosikami, jakby kociaki miauczały. Nie minęła nawet godzina i kózki zaczęły stawać na nogi. Wyglądało to troszeczkę nieporadnie, kiwały się tak jakby miały upaść, jednak nie! Dzielnie stały na czterech kopytkach. Mama w tym czasie kończyła ich toaletę. A one zaczęły szukać cycuszków z mlekiem. Bezbłędnie kierowały się w stronę wymion, ale Tuptusia nie pozwalała im jeszcze doić się. Minęło następne pół godziny i mama uznała, że pora na pierwsze karmienie. Zręcznie nakierowała maluchy do dojków i cierpliwie stała, czekając aż nauczą się pić. I po chwili widać było, że piją bo zaczęły tak szybko, na boki, merdać ogonkami. Kilka łyków i już  wystarczyło.  Jeszcze chwilkę postały, Tuptusia miała okazję znowu je wylizać, a potem położyły się obok siebie i zasnęły. Wtedy my mogliśmy je pogłaskać, chociaż Tuptusia nie była z tego zadowolona. Ona sama nie lubi pieszczot i nie dziwi mnie, że swoje dzieci też chce od nich uchronić.
Co innego Muszelka. Ta to pchała się do nas na pieszczotki  wcale nie interesując się narodzinami swoich wnucząt, bo Tuptusia to jest córka Muszelki.  Ale to całkiem różne charaktery.
Tuptusia zawsze była nieobliczalna. Jako maluch, aż za bardzo oswojona, za to później na głaskanie przeważnie odpowiadała uderzeniem rogami.
Muszelka, zawsze i wciąż dopominała się głaskania. Godzinami stoła cierpliwie i nadstawiała boki na głaski. Albo uwielbia jak jej się zaplata brodę, albo drapie pomiędzy rogami. No, po prostu pieszczoch!
Wczoraj też, przez chwilkę tylko spojrzała na maleństwa, nawet ich nie obwąchała i już po swojemu pcha się na nas, żeby ją głaskać! No i nie było rady.

Tuptusia z maluchami

Noc minęła kozom spokojnie, a dzisiaj jak wstałam, to maluchy razem z mamą poznawały wybieg. Wygląda na to, że łobuzica Tuptusia jest cudowną matką.
No i Szafir spisał się na medal! Maleństwa, z ubarwienia,  podobne do taty, że wypisz i wymaluj!

W nagrodę dostał dodatkowego buraczka, bo cygaro na pewno zżarłby, a nie wypalił!

LiniSemen

Leżakowanie

Podziel się tym wpisem ze znajomymi na:
Dodane przez LiniSemen 26 marca 2010 Zwierzaki

Skomentuj

Spam protection by WP Captcha-Free


Wieś Stany k. Nowej Soli | Sklep z rękodziełem, papierowąwikliną, ekowyrobami