
Mądrzy ludzie mówią: - Nie chwalcie dnia przed zachodem słońca. I dobrze mówią! Ja, niepomna tej mądrości, nie tak dawno pisałam, że Szafira nie interesują dwie dorodne kozy mojego sąsiada, stracił cały swój wigor. Akurat! Skubany, wyraźnie przyczaił się tylko! Przedtem kozy darły pyski, a teraz kozom już przeszło, za to mojemu Adonisowi głos powrócił, odblokowany przez płonącą w nim chuć. Niech tylko kozy zbliżą się do płotu! Szafir od razu zaczyna pchać się z całych sił na żerdzie i siatkę. Beczy przy tym przeraźliwym basem, wydobywającym się gdzieś z głębi jego trzewi. Cap najpierw próbuje obalić przeszkodę, a jak nie wystarcza jego siła, to kombinuje jakby tu rogami te żerdki połamać, albo siatkę rozpruć. Wtedy stoi cichusieńko przy płocie i z wyraźnym mozołem, ale i z jakimś planem, kręci łbem i ustawia się pod różnym kątem, tak długo aż dopnie swego. Żerdź tylko chrupnie, a Szafir ile pary w piersi i drąc się: Me! Mee! Meee! robi kilka rund dookoła wybiegu w dumnej postawie prezentując się swojej wybrance … a nam daje znać, że znowu coś zmalował. Jak na razie (Tfu! Na psa urok!) jeszcze nie zwiał z wybiegu, ale (czytaj początek mojego wpisu) nawet nie chcę myśleć co by było, gdyby… Wiem jedno, że już nikt nie zmusiłby Szafira do powrotu na wybieg. Już wcześniej przekonałam się, sama na sobie, jaki z niego uparty cap. Kozy, ani myślą wystawać cały dzień... Czytaj więcej→