Strasznie jest mi wstyd, że dopiero teraz zebrałam się, żeby napisać coś o projekcie, który zrealizowaliśmy w Stanach. Dawno temu, bo już będzie ze dwa lata, namówiłam grupkę młodzieży na zapisanie się do projektu prowadzonego przez OTOP http://www.otop.org.pl/obserwacje/animatorzy-przyrodniczy/o-projekcie/. Robiliśmy wspólnie kilka akcji: Zimowe Ptakoliczenie, wycieczki na Obszar Natura2000, stoisko informacyjne o Obszarach Natura200o na Jarmarku Kupieckim w Wschowie… . Trochę uczyliśmy się i trochę bawiliśmy. Było fajnie. W efekcie tego działania w centrum wioski późną jesienią zeszłego roku stanęła tablica informacyjna. Teraz każdy może dowiedzieć się, że te piękne widoki za wałem przeciwpowodziowym, to część wielkiej sieci obszarów cennych nawet w skali Europy. Nie zmienione przez rozwój cywilizacyjny są siedliskiem wielu rzadkich już zwierząt i roślin. Mamy wielkie szczęście, że możemy żyć w bezpośrednim sąsiedztwie tych terenów. Jako wioska możemy być dumni, że działaniem naszej młodzieży tablica stanęła właśnie w naszej wsi. W całej Polsce postawiono tylko 150 takich tablic. Dziękuję wszystkim tym, którzy zaangażowali się w ten projekt. LiniSemen Czytaj więcej→
Wpisy oznaczone tagiem "wieś"
I znowu są z nami bociany. Czyli… wiosna! Pierwszego w naszym gnieździe zobaczyłam wczoraj, ale już przedwczoraj jakiś kołował nad Stanami. Nie mam jeszcze tegorocznego zdjęcia bocianów, to jest z zeszłego roku i dlatego widać dwa boćki. Tak faktycznie to na razie jest jeden. Sprawdza gniazdo. Rozgląda się po okolicy i czeka na przylot partnera. Gniazdo jest w bardzo dobrym stanie, gdyż dopiero dwa lata temu było ponownie osadzone na słupie. Podczas wielkiej burzy wichura zrzuciła je na ziemię. Zginęły wtedy wszystkie młode. Wiem to tylko z opowiadań męża, bo byłam w tym czasie z synem w klinice na chemioterapii i my też byliśmy blisko tragedii. Czas rany leczy, przynajmniej większość ran. Pamięć złego zaciera się. U bocianów chyba też, bo pomimo tamtego wydarzenia nadal gniazdo zasiedlają. Dawno temu ludzie we wsi przygotowali bocianom jeszcze drugie gniazdo, ale z tego co słyszałam to one nigdy się w nim nie osiedliły. Czasami tylko widzę jak młode, ucząc się latać, robią sobie w tym gnieździe przystanek i po chwili lecą dalej. Teraz wiosną przed bocianami dużo pracy. Będą musiały gniazdo wyremontować. Znoszą wtedy patyki, grudy ziemi, pęki siana, a nawet sierść zwierzaków. Wszystko co znajdą i uznają za przydatne. Muszą tym na tyle uszczelnić gniazdo, żeby im jajka nie pospadały na ziemię. Zresztą później też jeszcze cały czas coś tam w gnieździe reperują, bo wiadomo każda wichura nowe... Czytaj więcej→
Przez kilka wcześniejszych dni, jak co roku na wiosnę, ciągłe żyliśmy podnoszącym się stanem wód w Odrze. Zaleje nas? Nie zaleje? Za wałem przeciwpowodziowym utworzyło się morze, Stańskie morze. Hektary zalane wodą. Dosyć szybko podnosił sie jej poziom, ale w porę wyhamował. Po tej stronie wału woda gruntowa podtopiła pole sąsiada, po drugiej stronie drogi i łączkę kawałek za naszą działką. U nas było widać wodę w ogródku przy drodze, ale tylko minimalnie i w jednym, najniższym miejscu. Na razie wszystko wróciło do normy. Z załączonego zdjęcia widać, że po tamtej stronie wału, wody było dużo więcej. W czasie jak Odra wylała, wrócił mróz i ściął wodę na rozlewiskach w dosyć gruby lód. Teraz, woda już wróciła do koryta Odry, a pomiędzy drzewami i krzewami zostały “zawieszone” kry lodowe. Dosłownie wiszą sobie w powietrzu, jakieś pół metra nad ziemią i wskazują dokąd sięgała woda. Teren pod nimi już jest suchy, a one w niespotykany sposób zdobią nasz krajobraz. Widok ten nie utrzyma się długo, bo idą cieplejsze dni. Udało mi się utrwalić taką lodową dekorację, coś niespotykanego! A do tego dochodzi jeszcze dźwięk! Trzask i chrobot towarzyszący pękaniu kruszących się na mniejsze części płyt lodowych. I delikatny odgłos kapiącej wody uwolnionej już z okowów lodu i prawie niesłyszalny szum strumyczków tworzących się z tych kropel i spływających w stronę matki rzeki. Na... Czytaj więcej→
Od kilku dni w dzień, na dworze, jest już ciepło. Nie tak, żeby zaraz były upały! Na to jeszcze długo przyjdzie nam poczekać. Teraz, na słoneczku, termometr pokazuje +2, +3 stopnie. Ciepluteńko! O dwadzieścia stopni cieplej niż w najmroźniejsze dni. Jak się takie porównanie zrobi, to ciepło? Ciepło! Nie ma więc co wybrzydzać, że tylko leciutko na plusie. Będzie więcej! Przed nami wiosna i lato! Ale powolutku. Cieszmy się tym co mamy dzisiaj. Rok ma 12 miesięcy, a nie tylko lipiec i sierpień. Osobiście widzę kilka powodów do radości. Wiążą się one z nadchodzącą wiosną, a odchodzącą zimą. Bo tak jest i nikt tego nie zatrzyma, nawet jak bardzo by chciał. Po pierwsze: słoneczko, powolutku(!), wytapia śnieg i może nie będzie tego złego, co mogłoby być przy raptownej odwilży. Słowa owego nawet nie wymawiam, żeby nie wykrakać. Na razie nie jest źle, ziemia wodę chłonie… Po drugie: już czas w sad! Trzeba wapnem pomalować pnie drzewek owocowych, żeby ustrzec je przed zbytnim nagrzewaniem. Jeżeli się tego nie zrobi, to pobudzone ciepłem soki zamarzną nocą i rozsadzą korę. Na razie, do wielu moich drzewek, nie mam jeszcze dojścia, ciągle jeszcze są zasypane śniegiem, ale już za dni kilka… Po trzecie: na dworze skończyła się ta martwa cisza, jaka panowała podczas mrozów. Od kilku dni słyszę wiosennie świergocące wróble. Całą gromadką obsiadają moją wierzbę mandżurską i bujają się... Czytaj więcej→
Uf. Trochę się napracowałam. Dobrze, że miałam pomocnicę. Dominika jest u babci na feriach zimowych. U babci i cioci, bo to jest maja bratanica. Mamy z nią fajnie. Na skrzypkach nam pogra. Miała ćwiczyć całe ferie, codziennie po dwie godziny. Ćwiczyła, a w niektóre dni nawet cztery godziny. Dlaczego? Może akustyka u nas dobra? Na dworze śnieg. Śniegu pełno. Tylko, że wcześniejsze dni, albo nie lepił się, bo zmrożony, albo taki był mróz, że nie sposób wytrzymać na dworze. Dzisiaj warunki idealne. Napadało trochę świeżego śniegu, mrozu niet, ot tylko lepić bałwana! Taki miałyśmy zamiar. Pierwszą kule doturlałam na miejsce z pomocą męża. Postawiliśmy ją i wyraźnie widzę, że to nie bałwan tylko kot w butach siedzi w tym śniegu zaklęty. - Dominika robimy kota w butach. - Kota? A będziemy umiały? - Jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy! Po dwóch i pół godzinie już wiedziałyśmy: - Umiemy! Hip hip hura! Kot przysiadł sobie na pieńku, też ze śniegu. Popija jakiś kwas chlebowy z bukłaczka. Szabelkę ma przy boku. Piękne wąsy i kapelusz z piórkami. A, i to co nie widać na tym zdjęciu- piękny ogon. Piękny! Dzieło Dominiki. Muszę jeszcze wyjaśnić sprawę piór. Na oko widać, że te piórka nie takie jak powinny być. Bajkowy kot miał przy kapeluszu długie, piękne pióra. Ziemię nimi zamiatał przed osobami, którym się kłaniał. Ja, dla mojego, też takie sobie piórka wymarzyłam. Nawet wiedziałam... Czytaj więcej→
Oj, nasypało w tym roku tego białego zawalidrogi! Nasypało niemało! Myślę, że nawet dzieciom zbrzydło już to białe szaleństwo, tym bardziej, że na dworze mróz! W nocy powyżej dwudziestu stopni mrozu, a w dzień tyćkę mniej. W takie dni najlepiej podziwiać świat z okna. Kto nie musi niech nie wychodzi. Ja w zasadzie nie muszę. Siedzę w ciepełku i coś tam stukam na klawiaturce. Nawet Strzałka wybiera miejsce przy kominku. Ani myśli za panem po działce biegać. Bo pan, niestety musi. Na ten mróz i poniewierkę. Zwierzęta trzeba nakarmić. Zapasy z piwnicy Piotra przynieść. Śnieg ze ścieżek odgarnąć. Do sklepu się wyprawić. Tak. Dzisiaj już nie, ale kilka dni temu, wiejska droga była kompletnie nieprzejezdna. Wyglądało to tak, jakby zapomniano o Stanach w tegorocznych planach odśnieżania. Mieszkańcy wioski sami próbowali ratować sytuację i ciągali za traktorami jakieś własne ustrojstwa. Chwała im za to. W ten sposób, ci co naprawdę koniecznie musieli dostać się do miasta, mieli jakąś szansę wydostać się na drogę powiatową. Z tym odśnieżaniem to dziwna sprawa. Końcem zeszłego roku, gdy śniegu też niemało napadała, to odśnieżano drogę przez Stany, czyli gminną. Zapomniano o tej powiatowej. Początkiem tego roku odśnieżano powiatową, a zapomniano o gminnej. Widać wyraźnie, że coś nie styka na stykach. Mieszkańcom wioski to, tak i tak śnieg w oczy, a lód pod koła! Ale to twardzi ludzie, nie... Czytaj więcej→
Co się dzieje z tym czasem? Ledwo dzień się zacznie, a już się kończy. Dopiero co była niedziela i znowu jest! Od rana do wieczora pracuję na działce. Robię sobie tylko krótkie przerwy na kawę i na przygotowanie posiłków. I moja mama też cały dzień pracuje. A pracy tak i tak ogrom. Według niepisanej umowy, mama zajmuje się ogródkiem- warzywami. Moje są kwiaty, drzewa, winnica, sad i trawniki. Ledwo skończę w jednym końcu działki, a już w innym muszę zaczynać. Wszystko jest co prawda wyplewione, poprzycinane, pokoszone, ale ile to wymaga pracy to tylko ja sama wiem. Każdy dzień kończę przyjemnie zmęczona. Późnym wieczorem zaczynam już myśleć co muszę jutro zrobić, a rano budzę się radosna, że mam co robić. Moja mama też szaleje na całego! U niej w ogródku lato jeszcze w pełni. Pomidory i ogórki okryte żółtymi kwiatkami, a to już połowa września. Ludzie dziwią się, że tak późno. No cóż. W czerwcu stan Odry przekroczył o metr poziom alarmowy i właśnie w ogródku wybiła woda gruntowa. Niedługo stała i tylko do wysokości kilku centymetrów, ale później przyszły jeszcze deszcze i grunt był tak nasączony jak bagno. Większość upraw zniszczył nadmiar wilgoci. Tak to już jest, jak nie susza, to… Ze stu krzaków pomidorów zostało tylko kilka. Uratowały nas samosiejki pomidorów koktajlowych. Nasiało się tego dziesiątki na miejscu, gdzie w zeszłym roku stała woliera. Ich nasiona potrafią przetrwać... Czytaj więcej→
I znowu mamy piękną, jesienną pogodę. Wiatr ustał. Deszcz popadał na tyle solidnie, że ziemia dosyć głęboko mokra i aż prosi się o sadzenie drzewek i kwiatów. Jestem w swoim żywiole. Przesadziłam kilka krzaków leszczyny i krzew jaśminu. Jaśmin jeszcze bardzo młodziutki, bo dopiero zeszłej wiosny dostałam od Janka jedną gałązkę do posadzenia. Leszczyna jest już starsza. Krzaki urosły takie duże, że musiałam prosić męża o pomoc przy wykopywaniu. Przy okazji, rozdzieliłam je na mniejsze i zamiast trzech mam sześć krzewów leszczyny. Znalazłam dla nich lepsze miejsce. Ja już tak mam, że latam z tymi roślinami z miejsca na miejsce. Rozsadziłam juki. Wyszło mi ich tak dużo, że nasadziłam je przy ścieżce do gospodarczego i jeszcze starczyło na dróżkę do wybiegu capka. Razem coś około dwudziestu sztuk. Do juk dodałam aronie, ale poprowadzę je w kształcie drzewek ( na pniu), a nie jako krzaki. Tak to sobie wymyśliłam: dołem wiecznie zielone juki, a nad nimi latem żywo zielone liście aroni, a później grona ciemnych jagód. Aronie też są już z moich krzewów. Wczoraj, ze spaceru nad Odrę, przyniosłam kilka malutkich jarzębin i sosenek samosiejek. Dosadzam po kilka każdej jesieni. Dzisiaj, sąsiadka dała mi do posadzenia dwie malutkie śliweczki. Będą pyszne. Wiem, bo dostałam też owoce do zjedzenia, z takiej samej, ale starej już śliwy. Zabrałam się też za wysadzanie do gruntu winorośli. Robi mi... Czytaj więcej→
Dokładnie pamiętam dzień kiedy dotarło do mnie, że chcę, muszę zmienić swoje życie. To był sierpień 2003 roku, a dokładnie dziewiąty sierpień. Tego dnia wyprawialiśmy synowi osiemnaste urodziny, które dzięki temu, że do nich dotrwaliśmy, dały mam jakiś psychiczny komfort myślenia o życiu w dłuższej perspektywie niż następne kilka dni. Syn właściwie urodził się dziesiątego sierpnia, ale w tamtym roku wypadało to w niedzielę więc przełożyliśmy uroczystość na sobotę, aby wszyscy goście mogli spokojnie się pobawić nie martwiąc się, że następnego dnia muszą iść do pracy lub szkoły. Stawiła się rodzinka z mojej strony jak i ze strony męża, a także kilku najbliższych kolegów syna. Od trzech lat miał już indywidualne nauczanie i kontakt utrzymywał tylko z kolegami z podwórka, których znał od najmłodszych lat. Uroczystość wyprawialiśmy w wynajętej sali z tej racji, że w naszych dwóch pokojach trudno byłoby wszystkich upchnąć. Przygotowanie jedzenia wzięłam na siebie, mimo że jeszcze pracowałam zawodowo, a o urlopie nie było mowy. W dniu imprezy wszystko było zapięte na ostatni guzik, jedzenie pyszne, wystrój kolorowy, goście chętni do zabawy, a ja zmęczona, ale dziwnie radosna. Pamiętam taką chwilę gdy obsługując gości, żartem rzuciłam, że zwalniam się z pracy i otwieram swój bar. Wtedy naraz zrozumiałam, że to wcale nie jest żart, ale głęboka potrzeba zmian. Dotychczas pracowałam... Czytaj więcej→
Mija już drugie lato jak każdy dzień, od rana do wieczora, spędzam na wsi. Codziennie przejeżdżam dziesięć kilometrów na rowerze, żeby uprawiać ogródek i doglądać nasze zwierzaki. Mamy już kozy, capy i kury, a domu jeszcze nie widać. Żałuję zmarnowanych lat, które przeżyłam w mieście, w blokowisku, bombardowana w dzień i w nocy kakofonią dźwięków generowanych przez otaczających mnie zewsząd sąsiadów. Z okna mogłam podziwiać tylko następny blok, i następny, i następny… z dumnie powiewającymi na balkonach chorągiewkami suszącego się prania. Zieleń, w najbliższym sąsiedztwie, to było rachityczne drzewko koło trzepaka i kontenerów na śmieci. Na skrawku nieba, nad podwórkiem, słońce pokazywało się na krótko, tylko w godzinach południowych. Już to, że mam kawałek własnej ziemi jest dla mnie, człowieka z miasta, z blokowiska, czymś niezwykłym. - Nie wspólne, czyli niczyje, tylko moje, nasze! Często tak sobie myślę. I to jest bardzo radosna myśl. I taka twórcza. Teraz i ja, która wcześniej nie rozumiałam miłości mojej babci i mamy do pracy w ogródku, oszalałam na tym tle! Sama nie spodziewałam się, że będzie mi to dawało taką frajdę! Wiem, że nasza decyzja przeprowadzki na wieś i pracy na roli wzbudziła sporą sensację w rodzinie i wśród znajomych. Większość z nich uznała: - Koniec świata się zbliża, jeżeli taka pańcia z miasta, z biura, chce uwalać sobie paluszki ziemią! Co... Czytaj więcej→