Tak, capy są już z powrotem u siebie.
Ale tylko capy.
Znalazł się kupiec na Tuptusię i jej maluchy oraz na Muszelkę z dwoma capkami.
I teraz jest jakoś tak cicho i pusto.
Mieliśmy jeszcze kupca i na Rajana, ale bardzo dobrze, że ostatecznie rozmyślił się.
Wcale mnie nie to nie zdziwiło, bo Rajan zachorował i wyglądał przeokropnie. Prawie na całym ciele stracił sierść. Wyłysiał. Chorobę przejął po swojej mamie, Cypisie. Jej często robiły się takie łyse miejsca na ciele, ale nigdy aż tak mocno.
Widok Rajana, po powrocie do nas, przeraził mnie.
Przez cały pobyt kóz na ewakuacji tylko raz, na początku, byłam z mężem zobaczyć, gdzie i jakie lokum im znalazł. W sumie nie widziałam ich ponad miesiąc. Mąż opowiadał mi, że Rajankowi bardziej niż zawsze dokucza choróbsko, ale kompletnie nie byłam przygotowana na coś takiego. Wyglądał jak po chemioterapii. Miejscami tylko pokrywała go resztka bardzo rzadkiej sierści. Apetyt jednak miał bardzo dobry i postanowiliśmy znowu powalczyć o jego życie. Dostał tabletki i witaminy i dzisiaj już wygląda jak młody Bóg, co widać na zdjęciu.
Bardzo dobrze, że ostatecznie są u nas i Szafir i Rajan, bo samemu Szafirowi byłoby zbyt smutno. A tak, panowie siedzą sobie tak cichutko na wybiegu, że można wręcz o nich zapomnieć. Zgadzają się świetnie. Rajan śpi sobie na półce dawniej zajmowanej przez Tuptusie, a Szafir w zagródce po Cypisie. O jedzenie nie rywalizują, bo to Szafir jest niekwestionowanym przywódcą i Rajan ani myśli z nim walczyć. O dziewczyny też nie będą, bo przecież capem jest tylko Szafir. Ale, no właśnie…
Od kilku dni, do naszych panów, pod sam wybieg, przychodzą kozy sąsiada. Dwie białe mleczne dziewczyny. Z przychówkiem. Z dwoma capkami. Jeden biały- nazwany Małyszem, a drugi ciemny, notabene potomek Szafira. Stoją te panienki za siatką, meczą rozdzierająco, bo to zaczynają się gody, a nasz Szafir nic.
Rozumiem że Rajan nic, to jasne bo jest kastratem, ale Szafir?! To on przecież do tej pory był super capem rozpłodowym, stałym partnerem Balbiny (tak nazywa się jedna z tych kóz) i naszych kóz, ojcem pokaźnego stadka potomków!
Niestety, ale Szafir stracił cały swój wigor. Nie wiem, czy na stałe czy tylko przejściowo, ale dla nas, nie ukrywam, tak jest wygodniej.
Poprzednie lata, gdy przychodził okres rui u kóz, to w naszego capa bies wstępował. Mało żarł, ciągle tylko przeraźliwie meczał, tłukł się z Rudem, a jęzor na wierzch wywalał, a ćmoktał, a ślinił się, wargi wywijał i moczem własnym się oblewał. To tak dla zwiększenia swojego seksapilu.
Teraz, odpukać, cisza i spokój.
Może już mu trochę młoda krew wystygła? Albo ciągle jeszcze odreagowuje stres powodziowej ewakuacji.
Pożyjemy, zobaczymy.
LiniSemen