Kubę pierwszy raz zobaczyłam jakieś pięć lat temu. Już wtedy był koniem, a właściwie wałachem, w zaawansowanym wieku. Od razu wzbudził we mnie podziw.
- Ale potęga. Mógłby zrobić krzywdę, co?
Dopytywałam Piotra, właściciela Kuby.
- Pewnie tak, ale nie zrobi. Możesz podejść do niego i go pogłaskać. No chodź, nie bój się!
Z obawą tak wielką jak sam Kuba, zbliżyłam się do niego na tyle, żeby lekko dotknąć jego boku. Piotr stał przed nim, trzymał go za łeb i łagodnie poklepywał po pysku.
- No widzisz jaki baranek.
Baranek rzucił lekko łbem i spojrzał na mnie do tyłu pięknym wielkim okiem. Tupnął dla żartu kopytem i… błyskawicznie odsunęłam się na bezpieczną odległość. I nasze dalsze kontakty takie już zostały. Na odległość.
Któregoś lata, gdy Piotr jeździł do pracy, to ja Kubusiowi dawałam, w południe , wodę do picia i jakiegoś buraczka pastewnego do przegryzienia. Kubuś sam pilnował, żeby go południowa przekąska nie minęła. Po prostu o stałej godzinie rżał, a że my po sąsiedzku, to był dla mnie znak, że już pora. Buraczki przygotowane przez pana wrzucałam mu z daleka do koryta, a wodę w wiadrze podsuwałam jak najbliżej jego pyska w czasie, gdy on był zajęty chrupaniem przekąski. Końskim zębom nic nie mogło się oprzeć! Wszystko tak tylko chrupało, niezależnie czy był to twardy burak, czy bochenek wysuszonego na kamień chleba. Wyobrażałam sobie moją rękę lub nogę w jego paszczy. Brr. Dowcipniś czuł mój lęk przed nim i czasami, dla żartów, straszył mnie. Nawet nie musiał się bardzo wysilać. Wystarczył szybszy obrót łba w moją stronę i … No, co? Większy jest, nie?
Kuba bardzo dobrze dogadywał się z kozami i capami. Podczas jego spacerów po podwórku chętnie zaglądał do ich korytek i coś niecoś sobie podjadał. Nie bardzo lubił, jak kozy, w ramach rewanżu, zagadały do jego koryta.
Bardziej pasowały mu capy. Pamiętam scenę jak przeprowadzaliśmy capy na ich własny wybieg. Kuba akurat korzystał ze spaceru po podwórzu. Mój mąż i Piotr złapali najpierw Szafira i ciągnąc go za rogi przeprowadzili na naszą działkę – jakieś 100 metrów dalej. Oczywiście Szafir darł się zaniepokojony tym, co się z nim dzieje. Kuba tak rżał i szalał, że Piotr z obawy, żeby mu nie połamał płotów, musiał zamknąć go w stajni. Kuba tak się zachowywał, jakby chciał ruszyć Szafirowi na odsiecz!
Dwa lata temu, to Kuba jeszcze pracował w polu. Piotr nim orał, bronował, podsypywał ziemniaki. I oczywiście zwoził siano z łąki po sianokosach.
Ostatnie lato Kuba wyraźnie osłabł. Bardzo już chorował na nogi. No i miał swoje lata. Dwadzieścia cztery lata. Całe życie ciężko pracował. Teraz już był na emeryturze. Nie długo był…
Nie było mnie, gdy Kubę uwiózł kupiec. Na rzeź.
Nie wiem, czy któreś ze zwierząt szalało w jego obronie.
Wiem, że zostawił po sobie nie tylko pustą stajnie…
Wio, Kubuś, wio na wiecznie zielone łąki.
LiniSemen