Zwierzaki

Pagon, a rozkazów nie słucha!

Chwila odpoczynku

Nasz drugi pies to wilczur, lub raczej coś blisko tego. Przygarnęliśmy go ostatniego lata. Właśnie teraz skomli zdziwiony, że pan jeszcze go nie wypuścił. Na cóż- narozrabiał to ma!

Pagon jest jeszcze młodzieniaszkiem i zachowuje się stosownie do wieku. Uwielbia wyścigi ze Strzałką i uwielbia podgryzać nas po stopach, tak że nie sposób przejść spokojnie przez działkę. Gdy Pagon nabiera ochoty na ten rodzaj zabawy, to nie pomaga krzyczenie i straszenie. Musisz człowieku znaleźć jakiegoś kijka i w ten sposób próbować się ratować. Przy czym, często gęsto on traktuje to jako zachętę do zabawy i po prostu zabiera kijka, a potem dumnie z nim maszeruje.

Ostatnio działka przestała mu wystarczać i jak tylko otwieramy bramę, żeby wyjechać samochodem, to nasz Pagonik startuje na drogę jako pierwszy, no i wtedy się zaczyna! Biegamy za nim nawołując- prosząc i grożąc, a on nic. Musi odbyć swój obchód po najbliższej okolicy, zaznaczyć teren, podroczyć się z psami z sąsiedztwa i wraca dopiero jak sam uzna za stosowne. Jako, że z wyglądu to wielkie psisko, nie zostawiamy go samego sobie na drodze, żeby kogoś nie wystraszył, albo nie rozebrał z butów. Stąd nasze gonitwy za nim.

Pamiętam jak do nas trafił.

Mój mąż już kilka dni wcześniej zaczął robić podchody.

-Kochanie wiesz, we wsi koło sklepu włóczy się bezpański piesek.

Zaczepkę pominęłam milczeniem, świetnie wiedząc do czego zmierza.

Mąż nie poddając się:

-On już kilka dni tak o chłodzie i głodzie…

No cóż, o głodzie to może, ale o chłodzie? W sierpniu? Już, już o mało co nie wyrwało mi się:

-No dobrze, przyprowadź go.

Jednak w porę ugryzłam się w język. To przecież jeszcze jedna miska, a skąd brać do miski skoro bar coraz bardziej odpływa w siną dal? Nie stać nas na jeszcze jednego zwierzaka i już!

Wydawało się, że moje zdecydowane:

-  Proszę, nie zaczynaj – zakończyło temat. Pozornie.

Minęły dwa dni. Na dworze piękny letni dzień. Słoneczko wesoło świeci napełniając mnie radością i nadzieją. Optymizm i wiara wracają. W taki dzień nie byłam gotowa na ponowne odparcie skomasowanego ataku.

Tym razem mąż zaangażował negocjatorów. Pieska przyprowadziły bratanice mojego męża, dwie przemiłe i kochane dziewuszki – Andżelika i Patrycja, dla wszystkich Pysia.

- Ciociu mamy dla ciebie pieska. Same chciałyśmy go przygarnąć, ale dziadek ma już dwa i nie pozwolił na więcej, a ty masz tylko Strzałkę. Jej było by weselej, gdyby miała kogoś do zabawy. Zobacz jaki on fajny i taki nieszczęśliwy, bo wczoraj ktoś go potrącił samochodem i utyka na tylną łapę.

Mój mąż od razu bierze się za głaskanie, oglądanie łapy i spogląda na mnie tym swoim miękkim, wilgotnym wzrokiem. Czyżby to był ten jego „piesek”? Nie, nie możliwe! Przecież ten okaz jest już teraz dwa razy większy od Strzałki, a jeszcze urośnie bo młody!

Poza tym reszta się zgadza. Jest wychudzony, widać że od jakiegoś czasu nie je do syta. Na łapę nie staje, boli go, chociaż żadnych ran nie widać. Cały taki w nerwach, kłębek energii ciągle w ruchu jakby przeczuwał, że coś złego może go spotkać. Wypłosz! On zachowuje się jak ciężko wypłoszony.

To pierwsze skojarzenie jakie nasunęło mi się patrząc na niego. Kto go tak skrzywdził? Pewnie my, ludzie.

Strzałka podbiegła do niego. Obwąchali się, obejrzeli z każdej strony i dalej do zabawy! Chora łapa wcale w tym nie przeszkadzała. Dzielny chłopak, takich lubię!

No i został z nami. Dostał imię Pagon, tak po wojskowemu, ale bez określania rangi. Łapa się wygoiła, on zmężniał, wypiękniał. Po pewnym czasie zaufał nam i uspokoił się, wyciszył. Tylko chęć do zabawy została bez zmian.

Myślę, że jest zadowolony, że ma swoją miskę, budę i wybieg. Wszyscy go kochamy, dbamy o niego, nikt go już nie krzywdzi. No, i ma jeszcze dziewczynę na miejscu. Chociaż to ostatnie to chyba nie bardzo go cieszy, bo w dni gdy Strzałka się goni, on musi zadowolić się patrzeniem na nią z daleka.

I tak mamy dwa psy, ale serce moje zmiękło trzy razy na widok psiej mordki.
Niewiele wcześniej przed Pagonem przybłąkał się do nas duży, stary pies. Sam wszedł na działkę. Wszystko sobie obejrzał, obwąchał i obsiusiał to i owo. Położył się nieopodal mojego męża, który szykował właśnie wybieg dla kóz. Taki wielki kolorowy cielak, pyszczydło groźne samą wielkością, ale z usposobienia bardziej wielka pluszowa maskotka. No i został na dni kilka. Co tam zresztą dni! Ważniejsze były noce. To właśnie wtedy, nocami, siadał przy budzie i po odpowiednim nastrojeniu się zaczynał wyć. Z takiej wielkiej piersi to i głos miał swoją moc! Mielibyśmy poważny problem co z nim zrobić, ale to dzięki wyciu poprzedni właściciele go odnaleźli. Mieszkał w drugim końcu wioski. Na imię miał Cezar- imię godne takiego pięknego psa. Był chory na padaczkę i bardzo bał się burzy. Po ostatniej uciekł z domu i nie umiał trafić z powrotem. Jego pani wyściskała go i wygłaskała szczęśliwa, że nic mu się nie stało i Cezar odszedł. Czasami tylko w nocy z daleka słychać było jego wycie.

LiniSemen

Podziel się tym wpisem ze znajomymi na:
Dodane przez LiniSemen 9 grudnia 2007 Zwierzaki

Skomentuj

Spam protection by WP Captcha-Free


Wieś Stany k. Nowej Soli | Sklep z rękodziełem, papierowąwikliną, ekowyrobami